Apoteusz Jan

Apoteusz Jan – łysiejący sześćdziesięciolatek z lekko rysującym się brzuszkiem, nerwowo kręcił się w przedpokoju.
– Pójdę z gołą głową – pomyślał. – Nie będę tam stać miętoląc czapkę w dłoni, niczym pańszczyźniany chłop przed panem.
Zapiął kurtkę, wziął teczkę i wyszedł. Na dworze lekko mżyło, choć jak na połowę listopada było dość ciepło. Szedł powoli i nawet myśleć mu się nie chciało, bo ostatnio sporo układał w swojej głowie – a to często kończyło się nieprzespaną nocą.
Przeszedł na drugą stronę ulicy i minął kapliczkę przy której się odruchowo przeżegnał. Wolnym krokiem przemierzył duży parking i stanął przed ciężkimi, stylowymi drzwiami kancelarii. Posrebrzany domofon błyskał niebieskim światełkiem. Nacisnął pierwszy od góry klawisz. Cisza. Nacisnął jeszcze raz. Czekał. Po chwili rozległ się zniecierpliwiony głos:
– Słucham?
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – zaczął Jan.
– Na wieki wieków. W jakiej sprawie?
– Eee… to tak, przez domofon będziemy rozmawiać?
– Kancelaria dziś nieczynna, mamy święto i przygotowujemy się do obchodów. Ale jeśli w sprawie intencji, to zapraszam do zakrystii.
– Nie, nie w sprawie intencji…
– To proszę przyjść jutro.
– W zasadzie, to mam pewną intencję – Jan odzyskiwał pewność siebie. – Ale nie sądzę, że mógłbym to załatwić w zakrystii. A jutro przyjść nie mogę, mało czasu mam. To bardzo pilna sprawa. Zwłaszcza dla mnie.
– Chwileczkę…
Minęło kilka minut, zanim w drzwiach odezwał się brzęczek. Jan nacisnął mosiężną klamkę i wszedł do parafialnej kancelarii. Na końcu korytarza zobaczył uchylone drzwi.
– Proszę tutaj, proszę – usłyszał.
Za dębowym biurkiem siedział młody ksiądz o krótko ostrzyżonych, czarnych włosach i nieco zaróżowionych policzkach.
– Ja w zasadzie w prostej sprawie – zaczął Jan. – Przyszedłem złożyć oświadczenie woli – wyjął z teczki trzy zadrukowane kartki i położył na biurku.
Ksiądz, nie dotykając oświadczenia, zaczął je powoli czytać. Jego i tak różowawe policzki zaczęły nabierać wyraźniejszego koloru – jak u młodzieńca, który po raz pierwszy zobaczył nagą kobietę.
– Czy pan to na pewno dobrze przemyślał?
– Tak – odparł Jan. – Zresztą napisałem, że ta decyzja dojrzewała we mnie od blisko trzydziestu lat.
– Bo wie pan, teraz moda taka, trend…
– Za stary jestem, by za modą nadążać.
– A nie mógł pan z tym jutro przyjść? Trzydzieści lat się pan zastanawiał i jednego dnia nie może zaczekać?
– To Kościół ma ponad dwa tysiące lat i może brać wszystko na przeczekanie. Ja tyle czasu nie mam. Muszę pozałatwiać swoje sprawy, zanim jeszcze mogę – głos Jana brzmiał stanowczo i spokojnie.
Ksiądz na chwilę stracił rezon. Pewnie pomyślał, że Janowi niewiele życia zostało.
– Nie będzie pan pochowany w święconej ziemi – próbował.
– Ziemia jest jedna. I nic tego nie zmieni.
– Z rodziną pan rozmawiał?
– Oczywiście, że tak.
– I co?
– Może nie wszyscy z radości skakali, ale moją decyzję o opuszczeniu Kościoła przyjęto ze zrozumieniem.
– Na pewno?
– Nie chodzę do spowiedzi, więc nie mam po co kłamać…
Ksiądz uniósł ze zdziwienia czarne brwi. Jeszcze raz wpatrzył się w leżącą przed nim kartkę.
– Nie mogę przyjąć tego pisma…
– Ksiądz musi przyjąć to pismo – Jan spojrzał duchownemu prosto w oczy. – To nie jakieś podanie o zapomogę, które można przyjąć, lub nie. To oświadczenie woli. To fakt. A zgodnie z Uchwałą Konferencji Episkopatu, o której w piśmie wspominam, ksiądz jedyne co może, to próbować mnie odwieść od powziętego zamiaru, a i tak powinien to robić w duchu troski, miłości i zrozumienia – wyrecytował zawczasu ułożoną formułkę.
– Ale pan tego nawet nie podpisał.
– Zgodnie z wcześniej wspomnianą Uchwałą, mam obowiązek w obecności przyjmującego podpisać trzy egzemplarze oświadczenia i dołączyć świadectwo chrztu.
– A właśnie, świadectwa nie ma.
– Jest – Jan wyciągnął z teczki dokument.
Duchowny wziął do ręki świadectwo i bardzo uważnie przeczytał.
– Czyli, pańska decyzja jest ostateczna?
– Tak.
– W takim razie muszę pójść po proboszcza. Proszę poczekać.
Minęło pięć minut i w drzwiach pojawił się proboszcz – szpakowaty, zadbany mężczyzna, mniej więcej rówieśnik Jana.
– Dzień dobry – zaczął.
– Dzień dobry.
Proboszcz usiadł za biurkiem a obok niego, wyprostowany jak struna, stanął młody ksiądz. Znów minęło kilka minut nim duchowny bardzo uważnie przeczytał pismo.
– No cóż… – westchnął. – Jedna rzecz tu jest niewykonalna.
– Jaka? – zdziwił się Jan.
– Napisał pan, że żąda usunięcia swoich danych osobowych, a to są nasze dane.
– Napisałem też, że moje żądanie dotyczy tylko obiegu niniejszego dokumentu, czyli chodzi o aktualny adres zamieszkania. Wiem, że wszystkie przyjęte sakramenty zostają w kartotekach na zawsze. Ale skoro występuję z Kościoła, to nie ma to dla mnie większego znaczenia.
Proboszcz przez chwilę zamyślił się, po czym sięgnął po długopis i podał Janowi.
– Wie pan, że zawsze można do nas wrócić.
– Wiem, wiem i na pewno o tym nie zapomnę.
Jan podpisał trzy egzemplarze oświadczenia, proboszcz opatrzył je pieczęciami i również złożył swój podpis.
– Jeden egzemplarz dla pana, drugi zostaje u nas, a trzeci wyślemy do Kurii. Stamtąd pójdzie do parafii chrztu polecenie, by dokonać odpowiedniego wpisu.
– Rozumiem.
Proboszcz wstał i wyciągnął dłoń.
– No cóż, powodzenia życzę… – powiedział.
– A ja dziękuję, że tak to wszystko przebiegło – Jan ścisnął dłoń proboszcza, patrząc mu prosto w oczy.
– Ma pan do tego prawo – cicho powiedział duchowny.
– Do widzenia.
– Do widzenia.

Jan wyszedł z kancelarii. Znowu przeszedł obok kapliczki. Tym razem się nie przeżegnał. Świat nawet tego nie zauważył, a Ziemia kręciła się nadal…

udostępnij...