Cyganeria

Wieczór dość późny był, ale do końca dnia było jeszcze daleko. Czwórka przyjaciół – a dokładnie dwa młode, studenckie małżeństwa – przemierzała krakowski rynek w poszukiwaniu przytulnej kawiarenki.
– Ej – najstarszy z grupki, wysoki blondyn, Grzesiek, zastąpił wszystkim drogę – a co wy na to, byśmy zjedli wystawną kolację w jakiejś restauracji?
Ewelina, jego żona, uniosła w zdziwieniu brwi.
– Marcin, co cię naszło? Ty i restauracja?
– A co w tym złego?
– No nic, ale dotąd tylko studenckie bary, stołówka w akademiku, a tu od razu restauracja?
– Weź, przestań – wtrąciła się Kasia, żona Mariusza. – Fajny pomysł.
– No… – potwierdził Mariusz.
– Widzisz? – Kasia nie odpuszczała. – Poza tym zobaczmy, jak to jest w dorosłym, małżeńskim życiu. Chodźmy do restauracji, raz się żyje!
I nawet nie sumując posiadanych środków płatniczych, ruszyli tym samym traktem, ale wypatrując zupełnie innych szyldów. Jako że było to centrum Krakowa, ich poszukiwania nie trwały długo.
– O, tu! – Grzesiek wskazał głową na okazały podjazd, gdzie przed niklowanymi drzwiami stał szwajcar.
Gdy cała czwórka stanęła przed elegancko ubranym panem, ten zmierzył ich fachowym okiem i uprzejmie, ale stanowczo powiedział:
– W tych strojach państwo nie wejdziecie.
– Jak to? – zdziwiła się Kasia. – A co ma pan do naszych strojów?!
– Osobiście nic do nich nie mam, nawet mi się podobają, ale wybaczy pani, regulamin naszego lokalu wymaga, by odwiedzający nas goście ubrani byli co najmniej w marynarki, suknie wieczorowe, o krawatach nie wspomnę…
– Ale myśmy tylko kolację chcieli zjeść – próbował Grzesiek.
– No… – potwierdził Mariusz.
– W takim razie polecam państwu „Cyganerię”.
– Masz, swoje dorosłe, małżeńskie życie – syknęła zjadliwie Ewelina, gdy oddalili się nieco.
– Nie marudź, zaraz coś się znajdzie – uspokajał Grzesiek. – O, choćby tutaj.
Znowu podeszli do okazałych drzwi strzeżonych przez szwajcara.
– Dzień dobry – przymilnie zaczęła Kasia. – My na kolację…
– Bardzo nam miło – szeroko uśmiechnął się mężczyzna, – a jednocześnie bardzo smutno, bo w tych strojach nie mogę państwa wpuścić.
– Że sukni wieczorowej nie mam?
– Tak piękna kobieta jak pani, nie musi mieć wieczorowej sukni by wspaniale wyglądać, ale od panów wymagamy co najmniej krawatów.
– Nie ma pan czegoś do wypożyczenia? – uśmiechnęła się przymilnie Kasia.
– Bardzo mi przykro, ale nie…
– Może jednak pan coś wymyśli?
– Hmm… polecam państwu „Cyganerię”.
I tak sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkukrotnie: za każdym razem strzegący restauracyjnych drzwi mężczyzna w sposób równie elegancki jak on sam, odprawiał szukających z kwitkiem, jednocześnie bardzo grzecznie sugerując, by cała czwórka udała się do „Cyganerii”.
– Co oni tak z tą „Cyganerią”? – zaperzyła się Ewelina.
– Bo może tam wpuszczają bez względu na ubiór? – pytaniem odpowiedziała Kasia.
– To może w końcu warto tam spróbować? – trzecie pytanie, wypowiedziane przez Grześka, zabrzmiało jak podjęcie decyzji.
– Noo… – potwierdził Mariusz.
– To pewnie daleko, ale popytajmy – Grzesiek od razu zatrzymał jakiegoś przechodnia.
Ku zdziwieniu całej grupki okazało się, że „Cyganeria” stała zaledwie kilka uliczek dalej, na obrzeżach krakowskiego rynku. Udali się tam natychmiast. Szyld restauracji był nieco mniej okazały, drzwi mniej lśniły chromem, a strzegący wejścia szwajcar miał lekko wyświechtany strój, ale jaki inni – czujny był i natychmiast reagował. Zmierzył przybyszy bystrym wzrokiem i zanim Kasia otworzyła usta, powiedział:
– Spierdalać.

udostępnij...