Pan Rysio

Pan Rysio siedząc pod koniec kwietnia w cieniu jabłoni wytrzeszczał oczy zza grubych okularów i wskazywał palcem na szkolną fotografię.
– A ją pamiętasz? – zwrócił się do staruszka obok.
– Pamiętam, Renia. Nie żyje.
– A tego?
– Słabo. Ale też nie żyje.
– Przecież to ja!
– A jaka różnica? Wszyscy już nie żyjemy. Nasza cała klasa.
– Jak zwykle przesadzasz.
– Nie przesadzam, Rysiu. Spójrz: jesteśmy jak to zdjęcie – blade, pogniecione i bez życia.
Rozmowa przestała się kleić. Gość pana Rysia wstał i przygarbiony poszurał do furtki. Gospodarz został sam. Oparł głowę o pień, przymknął powieki i się zamyślił. A może zasnął drzemką podstępną i nieumyślną? Sękate dłonie drżały oparte o krawędź ławki chwytając resztki wspomnień – ulotnych niczym wiosenne kwiaty owocowych drzew.
Minął kwadrans. Pan Rysio z trudem się podniósł i wszedł do cienistej szopy. Ujął w dłoń siekierkę i zaczął szczepać świerkowe polana. Niewielkie i lekkie narzędzie wymagało dużej cierpliwości. Brak sił dawał się nadrobić zgodą na powtarzalność ruchów, właściwą ludziom urodzonym na początku ubiegłego wieku.
– Rysiu, Rysiu! – dobiegło wołanie małżonki z progu domostwa. – Co ty tam robisz?
– Drzewo rąbię! Na zimę!
– Dopiero początek wiosny, a ty już drzewo szykujesz?
– Jesteśmy jak stare fotografie… – burknął pod nosem. – A kto ci go narąbie? – odkrzyknął w stronę drzwi i postawił na pieńku kolejną szczapę.
Pracował swoim tempem, robił coraz dłuższe przerwy i siadał w cieniu rozłożystej jabłoni. Potem wracał i przepuszczał przez pieniek kolejne polana. Dotykał zamkniętego w drewnie ciepła które zimą miało ogrzać kości jego, i jego małżonki. Mruczał pod nosem dziecinne wyliczanki i bezwiednie się uśmiechał. Pan Rysio.

Wieczorem zabrało go pogotowie. Rano przed domem pojawiły się czarne chorągwie. Po tygodniu na grobie pana Rysia piasek obsechł. Z podwórza zniknął ostatni kwiat jabłoni. I nawet teraz, w połowie maja, kiedy tylko zawieje chłodniejszy wiatr zapowiadając – ledwie sugerując koniec wiosny, żona pana Rysia spogląda z trwogą w okno i wypatruje zimy.
A z zamkniętej sękatą ręką szopy dobiega odgłos rąbanego drewna. Ene due rabe…

udostępnij...