Szaszok – dziadek wiedział już wtedy…

Jak co roku wiosenne porządki w sadzie mojego dziadka były atrakcją dla wszystkich dzieci. Wiązało się to przede wszystkim z wielkim ogniskiem do którego wrzucano grabione liście i gałązki z przycinanych jabłoni.
Byłem jednym z młodszych dzieciaków, więc moją rolą było bieganie, robienie hałasu i dokazywanie. Czasami udawało się donieść porcję nowych liści do rozbuchanego ognia, ale nie wolno było nam, maluchom, podchodzić bliżej niż położona przed ogniskiem kłoda. Rzucałem więc liściasty pakiet i biegłem po następny.
W pewnym momencie z podwórza dobiegł nieopisany zgiełk – kury darły się wniebogłosy, jakby je ktoś na żywca skubał.
– Szaszok! – krzyknął dziadek i ruszył w stronę kurnika. Za nim pobiegł mój tato i wujek.
Ja, wraz z rówieśnikami zająłem stanowisko przy okienku.
– Ale żeby w biały dzień do kurnika przylazł? – zapytał ojciec stanąwszy w drzwiach kurnika.
– Patrz – dorzucił wujek. – Nie ucieka, nastroszył się.
– Wściekły jest! Leć po widły! – nakazał dziadek.
Po chwili trzech rosłych chłopów zbliżało się do zwierza, który prychał, zataczał się, a z pyska leciała mu piana.

– Dziadku? – zapytałem później. – A co to jest szaszok?
– Szaszok? To tchórz. A naukowo: tchórz zwyczajny.
– To musiałeś go zakłuć i spalić, w ognisku?
– No cóż… Na wściekłego tchórza nie ma innej rady.

I wcale, kurwa – panie Putin, to nie przypadek, że akurat teraz te obrazki mi się przypomniały…

udostępnij...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *